Trzy lata
kazali na siebie czekać. Po premierze HPPH i popkillerowej akcji Młodych Wilków
zaszyli się. Oczywiście, Bonson pojawiał się na wielu produkcjach. Wszyscy chcieli go mieć u siebie. Gościnek
było od zajebania. Na każdej z nich utwierdzał mnie w przekonaniu, że cały czas
jest w formie i poniżej pewnego poziomu nie schodzi. O Matku w tym czasie zrobiło się strasznie cicho. Na palcach
jednej ręki można policzyć ile podkładów wyprodukował.
Premiera oficjalnego, legalnego debiutu była też parokrotnie przekładana. Tu plany wydawnicze w Stoprocent się na siebie nakłady( albumy Soboty, czy Reny), w innym przypadku goście zwlekali z wysyłką swoich zwrotek. Nic duetowi nie sprzyjało, fani natomiast coraz bardziej się niecierpliwili. Sam ciśnienie na tę płytę miałem ogromne. Wstyd się przyznać, ale „O Nas się nie martw” to mój pierwszy w życiu preorder. Nie jestem fanem tego typu rozwiązań, ponieważ nigdy nie wiesz, co Ci się trafi. Lepiej na spokojnie przesłuchać w internecie, a dopiero potem zakupić oryginalny krążek. Gdy jednak już dostałem swój egzemplarz i chciałem posłuchać smutnego rapu, strasznie się rozczarowałem.
Leci pierwszy track… i wielkie zdumienie. Długie intro, ale to, co potem Bonson
wyrabia na majku- chapeau Bas! Pierwsze wersy i ciary na całym ciele. Dawno nie
słyszałem tak dobrego wejścia w bit. Wejścia, które
poniekąd definiuję ten album.
Tym razem
nie będzie o chlaniu, ćpaniu, depresji, czy dupach. Nowy album to zmiany. Czas biegnie
i Bonson z Matkiem są tego idealnym przykładem. Duet dorósł przez ten czas.
Stali się rozpoznawali, wszystko dookoła nich się zmieniło, Bonson został nawet
wykreowany na idola nastolatek- fejm się zgadza. Nie może więc dziwić zmiana tematów na płycie. Gorzkie historie zastąpiono opowieściami o psychofanach, czy chociażby opisach typowego weekendu polskiego rapera- "Goście, goście".
Technicznie
Bonson zaliczył ogromny progres. Wszystko nawinięte jest z sensem. Nie ma zapychaczy.
Przyspieszenia, kombinacja z flow, artykułowaniem- wszystkie te kwestie są na
wysokim poziomie. Flow rapera też uległo zmianie. Teraz wydaje się jeszcze bardziej
płynne i elastyczne. Kwestia podśpiewywania, czy samych refrenów też jest
ważna, bo najprościej mówiąc Bonsonwi śpiewanie wychodzi. Na upartego przyczepić
się można jedynie do refrenu w kawałku „Umiem robić sobie wrogów”.
Wniosek
wysuwa się sam. Bonson przed majkiem jest teraz zimnym skurwysynem. Robi swoje i tyle. Pewność
siebie na tym krążku, aż emanuje z jego linijek.
To, że
połowa składu przyspieszyła nie znaczy, że jego „większa” część ten czas
zmarnowała i pozostała daleko w tyle. Matek wyrobił już swój własny styl, teraz jedynie
poszerza swoje muzyczne horyzonty. Jego bity poznaje się po samych liniach
melodycznych. Dużo elektroniki, ale pianina i klasycznych brzmień nie brakuje.
Newschool na naprawdę wysokim poziomie, którego dobrze się słucha.
Wielki
props należy się też kawałkowi „Pisz, pisz”. Sam patent na numer jest
zaskakujący. Bonson pokazał w nim, że ma cholernie duży dystans do siebie, do Matka, ogólnie do wszystkiego. Poczucia humoru i autoironii chłopakom nie brakuje- to pewne.
Czas na
gości, a tu jest różnie. Jedni wypadają lepiej, drudzy zaskakują, a jeszcze
inni podtrzymują moją słabą opinię na ich temat. To, że ekipa Stoprocent trzyma
się razem wiemy od dawna. Obojętnie jaka płyta wychodzi spod ich szyldu na
trackliscie i tak znajdziemy ogrom raperów ze Stopro. Tutaj „kolesiarstwo”
niestety nie pomogło. Sobota zepsuł dobrze zapowiadający się numer „Kochają mnie, gdy upadam” o którym już wspominałem. Z Winim mam jednak inny problem. Przy
pierwszych odsłuchach Piotrusia Pana naprawdę intro i sama zwrotka wypadały
zaskakująco dobrze. Wini odleciał niczym tytułowy bohater. Jednak później
zdałem sobie sprawę z tego, że Winicjuszowi nie po drodze z muzyką. Na pewno lepiej wychodzi mu zarządzanie i kreowanie wizerunku firmy w Szczecinie.
Pih, jak zawsze
#musiałcośspierdolić. Bezpłciowo, szesnastka do wyjebania. Piekielny i Planet
wybili się ponad przeciętność. Jednak większy plusik stawiam przy tym drugim.
Wspólny projekt z Bonsonem zapowiada się interesująco, a ten numer wyostrzył
jedynie mój apetyt na ten materiał. Najlepiej wśród gości zaprezentował się
Aleksander. Fajnie, że w końcu robi coś sam, a nie kopiuje Bisza.
PODSUMOWANIE
To jest
bardzo dobry materiał, do którego często będę wracał. Do dyszki jednak trochę brakuje. Ocenę końcową
na pewno psuje parę elementów. Poziom wersów gości, refreny, a także jej długość.
Całość mogłaby się zamknąć w 13/14 kawałkach. Wtedy powstałby materiał niemalże idealny. Mimo tych niuansów, jeśli jesteś fanem dobrego rapu- nie zawiedziesz się. Duet za pomocą tej produkcji wysłał też jasny i klarowny komunikat: nie trzeba się wcale o nich martwić.
Teksty/technika/flow: 9/10
Muzyka: 9/10
Goście: 5/10
"Tutaj „kolesiarstwo” niestety nie pomogło. Sobota zepsuł dobrze zapowiadający się numer „Umiem robić sobie wrogów” o którym już wspominałem." Eeeee, gdzie w tym kawałku jest sobota ? Chyba ktoś słabo przesłuchał płytę, albo ma inne problemy.
OdpowiedzUsuńoczywiście moje niedopatrzenie. Pomyliłem po prostu nazwy tracków. Żadnych innych problemów nie mam.
UsuńSobota to chyba był na tracku "Kochają mnie gdy upadam" ale faktycznie tu mu nie pykło ; )
OdpowiedzUsuńPłytę też mam z preorderu, jako fan Bonsa jestem zadowolony :))